poniedziałek, 21 października 2013

Gome!

Ohayo! Muszę z przykrością stwierdzić, że mam kompletne zacięcie na pisanie. Brak weny. To wina szkoły. Za dużo nauki, przez co w ogóle nie mam czasu i ochoty pisać. Gome! Ale chętnie skorzystam z waszych propozycji. Jeśli macie jakieś pomysły na kolejny rozdział, chętnie je przyjmę! Tak więc czekam na wasze pomysły i jeszcze raz przepraszam.

czwartek, 10 października 2013

023

A więc, po pierwsze: przepraszam za wszystkie niezgodności medyczne i sądowe(chociaż takich momentów nie ma tutaj za wiele...). Nie znam się na takich typu sprawach, więc staram się jak najlogiczniej sama to jakoś napisać. Rzecz jasna nie wiem, czy to ma sens, no ale... Proszę o wyrozumiałość! 
Po drugie podziękowania i krótkie komki do komentarzy w rozdziale 22: 
Anka, jesteś głupia i już cię nie kocham, chociaż nie, chcem iść na twoje urodziny, więc cię kocham, ale nadal jesteś głupia!
Junko Sakai - dziękuję za miły komentarz :)
Katsumi - tak, wiem, że jest dużo niewiadomych, ale chylę się już do tego czasu, gdzie będzie wszystko spokojnie tłumaczone. Co do Ubera... hm. Przekonaj się sama :D
Gupia ;-; - chętnie, chętnie, zapraszam cię do siebie na Żyrafie. Może spodoba się mojemu Bambusowemu Czołgowi!
No i po trzecie:
Miłego czytania :)

Rozdział 23

Mrugałem oczami, starając się odsunąć od siebie przeraźliwą biel światła. Na początku widziałem czarne kropki, które z każdą sekundą przybierały coraz to bardziej wyraźniejszy kształt. W końcu potrafiłem dostrzec szczegóły nowej sali szpitalnej, w której leżałem. Była większa od mojej poprzedniej, wyposażona w więcej różnych dziwacznych sprzętów, z małą kanapą pod oknem. Na stolikach po prawej stronie stały świeże kwiaty i stos nowych kartek z życzeniami powrotu do zdrowia.
Starałem się usiąść, ale zakręciło mi się lekko w głowie. Jęknąłem i dotknąłem swojej czaszki dłonią. Zamarłem zaskoczony, bo zamiast swoich ciemnoblond włosów napotkałem ciasno przylegający do skóry bandaż.
Powoli przesunąłem się w nogi łóżka i wziąłem do ręki swoją kartę. Napisane na niej było, że dwa dni temu przeszedłem operację usunięcia skrzepu krwi w mózgu.
Czyli... usunęli mi go i dalej żyłem? Nie umarłem?
Zachciało mi się płakać i śmiać jednocześnie. Ze szczęścia rzecz jasna. No bo to była dobra nowina. Żyłem. Oszukałem Śmierć!
Siedziałem przez niecałe pięć minut sam w sali, gdy zacząłem się nagle zastanawiać, co zrobił Uber po tym jak straciłem przytomność. Słyszałem jak wykrzykuje moje imię. To dzięki jego głosowi wyrwałem się z tej nicości.
Tylko gdzie on jest? Znienawidził mnie za moje kłamstwa?
Westchnąłem i pogłaskałem się po głowie. Kurcze, ogolili mnie na łyso. Będę wyglądać jak kretyn.
Drzwi do sali nagle się otworzyły. Z progu pokoju patrzyła na mnie Lili ze łzami w oczach i Pan Bibliotekarz, trzymając w ręce kwiaty. Na mój widok zmieszał się trochę, a Szurnięta Lili rzuciła się na mnie, mocno ściskając.
- Ueee! - zapłakała. - Tak się martwiłam!
Płakała mi w ramię, a Bibliotekarz położył kwiaty w nogach łóżka.
- Dobrze, że się wybudziłeś - stwierdził rzeczowym tonem. - Dyrektor nas powiadomił o twoim nagłym... wypadku i potrzebie operacji. Nie mogliśmy przyjechać od razu.Przepraszamy.
- Nie, nic się nie stało - zapewniłem energicznie. - To... nic takiego. Nie musieliście.
- Owszem, musieliśmy - potrząsnęła głową zapłakana Lili. - Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Nie mogę cię zostawić samego!
Uśmiechnąłem się lekko.
- Arigato - szepnąłem.
- Nie wiem co to znaczy, ale chyba coś miłego - parsknęła Lili, wycierając łzy.
Bibliotekarz rzucił jeszcze parę krótkich uwag i zdań, a potem chyłkiem się wycofał, mówiąc, że zaczeka na Lili w aucie. To on ją tu przywiózł i miał ją odwieźć.
- Tak się cieszę, że mnie odwiedziłaś - zapewniłem ją. - To miłe.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Tak, tak - mruknęła. - Po prostu strasznie się bałam, że możesz umrzeć... To było okropne uczucie.
Przez parę minut rozmawialiśmy. Lili zdawała mi krótki raport na temat tego co się dzieje w szkole. O tym, że Jodie znalazła sobie chłopaka, dyrektor oszalał, bo chodził w różowym kimono(damskim) a reszta nauczycieli przejmowali się moim stanem. Ponoć do szkoły wrócił też Vinnie.
- A... co z Davidem? - spytałem cicho.
- Policja czeka tylko i wyłącznie na twoje zeznania - powiedziała. - Jesteś kluczowym oskarżycielem. Twój ojciec zrobił ogromną aferę na cały stan - wyznała konspiracyjnym szeptem. - Nie zamierza puścić mu tego płazem.
- Ja też nie. Chcę żeby zgnił w więzieniu za to co mi zrobił - wyszeptałem. - To gnój. To wszystko jego wina.
Lili pokiwała głową. A potem spytała co się wydarzyło między mną a Uberem.
- On... dowiedział się o Hincie. A co? - zmarszczyłem brwi.
- Cóż... przyszedł do szkoły, nawet się ze mną nie przywitał, od razu poszedł do dyrektora.
- Po co? - zdziwiłem się.
- On rzuca szkołę, Matt. Przeprowadza się do Colorado.
*
Kolejne dni byłem jak zombie. Ludzie przychodzili mnie odwiedzić, uśmiechali się, żartowali, a ja jedynie odpowiadałem im półgębkiem. Nie chciałem jeść, bo nie miałem ochoty. Hinta, który był przy mnie cały czas, na siłę wmuszał we mnie jedzenie. Lekarze mnie badali, ale ja nie słuchałem ich gadań. Byłem zamulony, leżałem na łóżku i gapiłem się w sufit.
Bo nie miałem na nic siły i ochoty.
Odkąd dowiedziałem się, że Uber się przeprowadza, nie potrafiłem normalnie funkcjonować. Po prostu nie wierzyłem w to. Nie wierzyłem, że był na mnie tak zły, że aż mnie zostawił. Hinta starał się ponoć z nim skontaktować, ale on nie odbierał, a jego rodzina nie przekazywała żadnych rozmów.
Dobijało mnie to...
Hinta kupił mi parę fajnych czapek, bo zgadł, że nie będę chciał chodzić z łysą głową, a na dodatek tak zalecali lekarze. By było mi ciepło. Jak się okazało, rodzice w ostatniej chwili zgodzili się na tą operację. Gdyby nie to, umarłbym. Na szczęście przerazili się i podpisali odpowiednie papiery.
Anabel odwiedzała mnie codziennie. Nawet po oświadczeniu, że nie umrę, nie przestała się mną nagle przejmować. Jakby ją i rodzinkę oświeciło. Ale mimo to miałem wszystko gdzieś.
- Matt, musisz jeść. Musisz żyć dalej - mówił do mnie Hinta. - Nie mogę patrzeć jak się tak marnujesz. Proszę cię, Matt...
Odwiedziła mnie policja i prokurator. Powiadomili mnie o dacie rozprawy. Stawiłem się na niej, w tym samym dniu co wypisali mnie ze szpitala.
Hinta, rodzice i Lili otaczali mnie ściśle, jakby bali się, że zaraz spadnie na mnie meteoryt i umrę im w tej chwili. Wszyscy byliśmy ubrani w ciemne, eleganckie ciuchy. Ja miałem na sobie dżinsy i koszulę z krawatem, a na głowie ciemną czapkę z pomponem. Stałem gapiąc się w czubki swoich butów, gdy wprowadzili wściekłego Davida.
Wyglądał... marnie. Chudszy, z średnio widocznymi sprawkami pobicia, z ręką i kostką w gipsie. Gdy mnie dostrzegł, zaśmiał się szyderczo i zatrzymał.
- Myślisz, że mnie zamkną? - prychnął, a Hinta po mojej prawej zacisnął dłonie w pięści. - Chyba sobie żartujesz. Jeszcze dzisiaj będę wolny. Jeszcze dzisiaj cię dorwę.
- Ty mały gnoju - syknął mój ojciec, zamachując się, ale uprzedziła go Lili.
Po korytarzu rozniosło się głośne plaśnięcie. Na policzku Davida widniał czerwony ślad ręki mojej Szurniętej przyjaciółki. Wyglądała jakby miała zaraz wybuchnąć. Niemal widziałem parę lecącą jej z uszu.
- Ty... Nie pieprz mi tutaj! - krzyknęła na cały korytarz. - Jesteś głupim kapciem, a kapcie i dzieci głosu nie mają! Więc morda, pasztecie!
Policjant złapał zdziwionego Davida za skute dłonie i pociągnął w kierunku sali. Zerknąłem na Lili, która dalej wyglądała na rozwścieczoną i bąknąłem ciche "dziękuję".
Wezwali nas na salę. Weszliśmy, każdy z nas podenerwowany, ale ja najbardziej. Starałem się zaprzątać swój umysł czymś kompletnie innym. Na przykład wspominałem to, co powiedzieli mi lekarze, gdy przyszli mnie zbadać już po operacji.
- No, chłopcze, masz szczęście - powiedział jakiś starszy mężczyzna z wąsikiem ala Adolf Hitler. - Naprawdę wielkie szczęście.
- Musimy wykonać jeszcze parę dokładnych badań zanim w ogóle zaczniemy rozmyślać nad tym, czy cię wypuścić do domu - dodał inny lekarz, o wiele młodszy od Adolfa. - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, nie będziemy cię tu zatrzymywać.
- Możesz mieć migreny, zawroty głowy i inne dolegliwości tego typu. To się zdarza - mruknął Hitler. - Nie obawiaj się tego, ale jeśli to będzie się nasilało, to będzie zbyt uciążliwe, musisz się z tym zgłosić do nas.
- Nie będziesz miał już tych urojeń, więc powinieneś mieć łatwiejsze życie.
Łatwiejsze życie, ta?
Bez jaj.
Usiadłem na wygodnym krześle przy prokuratorze. Po drugiej stronie siedział David, który gromił mnie wzrokiem, chociaż jego adwokat szeptał mu coś na ucho. Ojciec mojego eks siedział za nim i rozmawiał z ludźmi, których nigdy w życiu nie widziałem na oczy.
Czekaliśmy na sędzie. Gapiłem się na swoje dłonie, byleby nie na Davida. Myślałem o czymś kompletnie innym, byle by tylko sobie nie przypominać tych okropnych scen.
Byłem żałosny. Wiedziałem to doskonale...
- Proszę wstać, sędzia Arthur U'Witckiel idzie - krzyknął na całą sale jakiś strażnik.
Posłusznie wstaliśmy. Na swoim miejscu usiadł ciemnoskóry sędzia. Rozłożył jakieś teczki i przesunął znudzonym wzrokiem po nas wszystkim.
- Proszę usiąść. Otwieram sprawę oskarżonego o gwałt i pobicie Davida Veaka.

poniedziałek, 7 października 2013

022

Gome! Przepraszam, że musicie czekać na nowe rozdziały, ale po prostu nie mam czasu na pisanie. Obiecuję, że postaram się pisać częściej. Już niedługo dodam też nowy rozdział Z miłością jak na wojnie. Pozdrawiam i miłego czytania.

Rozdział 22

                                                                                                                                                                     - Hinta? To ... ty?
                                                                                                                                                                     Uber gapił się z szeroko otwartymi oczami na mojego przyszywanego brata. W jego oczach widziałem bezgraniczne zaskoczenie, jak i zarazem szok.
                                                                                                                                                                   - Ja... lepiej już pójdę - mruknął Hinta.
                                                                                                                                                                    Co... Nie! Hinta!
                                                                                                                                                                    Jak oparzony poderwał się z klęczek i rzucił w kierunku Japończyka. Złapał go za ramię i przytrzymał, patrząc na niego z wypiekami na twarzy.
                                                                                                                                                                     Przez dobrą chwilę nikt się nie odezwał. Cisza w sali przerywana była tylko piszczeniem aparatur, a także stłumionych przed dopiero co zamknięte drzwi dźwięków z korytarza szpitala. Wiedziałem, że przyszedł ten czas, czas na wyjaśnienia. Chciałem to odwlekać jak najdłużej... może nawet przez wieczność... ale teraz wszystko przepadło. Zrujnowane.
                                                                                                                                                                   - Co tu się dzieje? - wyszeptał Uber. - Nie rozumiem... Wy się znacie?
                                                                                                                                                                   Z pytaniem zwrócił się do mnie. Marszczył niezrozumiale brwii, ciągle trzymając za ramię Hinte, jakby bał się, że młody mężczyzna może zaraz uciec.
                                                                                                                                                                   - To...
                                                                                                                                                                      Nie potrafiłem mu odpowiedzieć. Głos mi się załamał. Po prostu... bałem się. Chyba tak to można określić. Tylko...  nie mogłem się już teraz wycofać. Stało się. Hinta się pojawił, a ja nie potrafiłem udawać. Nie miałem na to siły.
                                                                                                                                                                   - To mój brat - odpowiedział za mnie Hinta.
                                                                                                                                                                     Dosłownie miałem wrażenie, że słyszę taki mistyczny gąg, który zapowiada koniec świata. Apokalipsę.
                                                                                                                                                                   Uber zaczął drżeć, sam nie wiem czemu. Z szoku? Przerażenia?
                                                                                                                                                                    - To... twój... b-brat? - wykrztusił, zaciskając palce na kurtce Hinty. - O czym... o czym ty pieprzysz?! - krzyknął.
                                                                                                                                                                   Przygryzłem dolną wargę. Rozbolała mnie głowa, zacząłem czuć, że powinienem zawołać lekarza lub pielęgniarkę, by dali mi jakieś tabletki. Pogarszało mi się. Czułem to bez badań i opiń innych.
                                                                                                                                                                   - Jak to: to twój brat?! - wydusił Uber, wbijając we mnie niezrozumiały wzrok.
                                                                                                                                                                    - Hinta to mój przyszywany brat! - wrzasnąłem. - Czego w tym stwierdzeniu nie rozumiesz?!
                                                                                                                                                                    Puścił ramię swojego eks.
                                                                                                                                                                      - Ty... czemu? Czemu nic mi nie powiedziałeś? - wyszeptał drżąco, robiąc w moim kierunku chwiejny krok. - Czemu mnie oszukiwałeś?
                                                                                                                                                                   - Bo na początku sam nic nie rozumiałem. Nie miałem pojęcia, że Hinta jest homo. Dla mnie samego to był szok. Ukrywałem to, bo chciałem najpierw zrozumieć. Gdy Hinta wszystko mi wyjaśnił, nie chciałem ci mówić, bo się bałem. Nie wiem czemu, ale po prostu się bałem... - wytłumaczyłem. - Nie chciałem cię stracić, Uber.
                                                                                                                                                                   - Dlatego... Dlatego mnie okłamywałeś?! Czy ty sobie jaja robisz?! MATT!
                                                                                                                                                                       Zacisnąłem zęby i powieki.
                                                                                                                                                                   - Nie moja wina! Byłeś inny! Nie potrafię ci tego wytłumaczyć! Po prostu... ja... j-ja...
                                                                                                                                                                   Nagle zaczęło kręcić mi się w głowie. Obraz przed oczami stopniowo mi się rozmazywał, a głos przerażonego Hinty dobiegał do mnie jakby z oddali. Zamiast tego, w głowie narastało mi przeraźliwe piszczenie. To było tak denerwujące, że myślałem, że zwariuję. Bolała mnie głowa. Tak strasznie bolała...
                                                                                                                                                                                                    Osunąłem się w bok. Jako że siedziałem na krawędzi, zacząłem spadać na ziemię. Walnąłem w nią, a ból uderzył mnie tak gwałtownie... że straciłem przytomność.
*
                                                                                                                                                                    Ciemność...
                                                                                                                                                                   Dosłownie wszędzie ciemność.
                                                                                                                                                                    Unosiłem się w nicości. Nie czułem, nie słyszałem, NIE ROZUMIAŁEM. Gdzie ja jestem? Czemu tu jestem? Co się ze mną stało? Gdzie Uber? A Hinta?
                                                                                                                                                                   Starałem się wytężyć umysł, ale nie potrafiłem. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, co się stało. Ostatnim, co pamiętałem, to było to jak Hinta wchodzi do sali. A co dalej? Czy Uber dowiedział się kim jest jego eks?
                                                                                                                                                                    Rozpaczliwie starałem się odsunąć od siebie wszechogarniającą ciemność. Chciałem się poruszyć, obejrzeć za siebie... Ale nie mogłem. Nie potrafiłem. To było zbyt wiele.
                                                                                                                                                                     Uber...
                                                                                                                                                                      Chciałem go znowu zobaczyć. Miałem przytulić, pocałować. Tak bardzo za nim tęskniłem. Tak bardzo się cieszyłem, gdy wpadł do mojej sali. Nie chciałem, by mnie zostawiał. Nie mógł mnie zostawić. To byłoby zbyt przerażające.
                                                                                                                                                                    Ale mimo to czułem, że coś jest nie tak. Skoro wszedł do mojej sali Hinta, to na pewno musiało się coś wydarzyć. Tylko co. Czy Uber... czy Uber jak się dowiedział to się wściekł? Czy zwyzywał mnie? Czy powiedział, że nie chce mnie już więcej zobaczyć?
                                                                                                                                                                   Tęskniłem.
                                                                                                                                                                   Po tym co zrobił mi David, na pewno nigdy już nie będę taki jak dawniej. Wiedziałem, że gwałt potrafi zrobić swoje. W mojej poprzedniej szkole była jedna dziewczyna, która była zgwałcona. Od tamtego wydarzenia, zamknęła się w sobie. Bała się tak samo, jak ja się bałem.
                                                                                                                                                                   Wcześniej nie rozumiałem. Albo lepiej - nie chciałem rozumieć. Tak. To było raczej to.
                                                                                                                                                                    Wytężyłem znowu swój umysł. Wydostań się, powtarzałem sobie w myślach. Wydostań się z tej cholernej nicości... Matt... Matt... Matt!
                                                                                                                                                                   - MATT!
                                                                                                                                                                   Czyjś wrzask. Tak głęboki, rozdzierający... Och.
                                                                                                                                                                   Znałem ten głos.
                                                                                                                                                                     To był Uber.
                                                                                                                                                                    Przeraźliwe pikanie znowu się pojawiło. Narastało z każdą sekundą. Denerwujące...
                                                                                                                                                                    - MATT!!!
                                                                                                                                                                  Zaczerpnąłem gwałtownie powietrza, a moje ciało mimowolnie się uniosło, otwierając raptownie oczy. Białe światło uderzyło mnie w oczy, na chwilę oślepiło. Piszczenie osiągnęło najwyższy poziom.
                                                                                                                                                                   Słyszałem...
                                                                                                                                                                   Czułem...

                                                                                                                                                                    ...Uber...

piątek, 4 października 2013

021

Brudny toster jesteś... straszna. W pozytywnym sensie. Rzecz jasna.... Ale jednak. To ile ty masz lat, że tak dużo wiesz? Trzydzieści?! Wow. Aż mi szczęka opadła przy czytaniu twojego komentarza. Chyba że... Wujek Google i Ciocia Wikipedia poszły w ruch? Ale chyba nie, prawda?
Dziękuję wszystkim za miłe komentarze i cierpliwość. Wiem, że skończyłam w głupim momencie i powinnam dodać rozdział szybciej i lepiej, ale jestem zawalona sprawdzianami i terminami . Gome!

Rozdział 21

Ojcu udało się wyciągnąć Ubera z więzienia, a Davida do niego wysłać. Ucieszyła mnie ta wiadomość. Z obydwu powodów. Nie wiem, co radowało mnie bardziej.
Lili siedziała na moim łóżku i głośno opowiadała mi o tym, jak to chciała pobawić się w doktora z Jodie, ale ta uciekła do męskiego pokoju. Była tym faktem naprawdę przygnębiona. To mnie bawiło.
- Bibliotekarz o ciebie pytał - powiedziała w pewnym momencie. - Już po raz kolejny.
Uniosłem brwi.
- Mówił czemu?
Pokręciła głową, a jej czarne loki fruwały wokół jej twarzy.
- Nie-e. Po prostu pytał, a potem uciekł pod pretekstem ułożenia książek. Czyżby kolejne gej?
- Nie sądzę - mruknąłem. - Ma dziewczynę. Nauczycielka Hiszpańskiego.
- E? Niemożliwe - zaprzeczyła, patrząc na mnie zdziwiona. - Przecież ona ma męża i małe dziecko!
Zaskoczony wydałem z siebie głośne "och, nie wiedziałem". No bo to była prawda. Naprawdę o tym nie wiedziałem. Myślałem, że ona kręci z Bibliotekarzem, a on z nią. Dziwne. Nie widziałem na jej palcu obrączki...
- Gdzie twój brat? - spytała  Lili. - Słodki jest, chociaż po tym co mi o nim i Uberze powiedziałeś to... no wiesz...
- Tak, wiem. Hinta pojechał załatwić jakąś ważną sprawę związaną ze swoją pracą. Nie chciał mnie zostawiać, ale kazałem mu iść.
- Hm. Słodko. Chociaż osobiście wolę go w tej wredniejszej wersji - uśmiechnęła się szyderczo.
Przez blisko kolejne pół godziny gadaliśmy o różnych rzeczach. Wiedziałem, że chce, abym jak najmniej myślał o tej swojej dolegliwości. O fakcie, że mogę umrzeć. W każdej chwili przez pogorszenie się mojego stanu.
Wiedziałem, że każdy kiedyś umrze. Na mnie po prostu przyszedł czas.
Ta, tyle że takie coś mówi się w filmach lub książkach. Ja się cholernie bałem. Jak nigdy dotąd. Nawet wtedy, jak David... to tamten strach nie może się liczyć z tym. Byłem świadomi nadciągających dni śmierci. Bałem się być słaby.
Gdy Lili sobie poszła, bo podawali mi jakieś leki, siedziałem na łóżku i bezczynnie gapiłem się w zagipsowaną rękę. Kurde.
Nagle ktoś otworzył z rozmachem drzwi od sali. Podniosłem zdziwiony głowę i głucho krzyknąłem, gdy dobrze znany mi chłopak zamknął mnie w swoim stalowym uścisku, lekko dysząc.
- Matt... O mój Boże... Matt... Przepraszam, że mnie przy tobie nie było. Przepraszam... - szeptał gorączkowo, ciągle mnie do siebie tuląc.  Byłem tak zaskoczony, że nic nie mówiłem.
Uber odsunął się lekko i delikatnie pocałował w czoło. Potem w policzki, nos i na końcu musnął moje usta. Przed moimi oczami pojawił się obraz Davida, ale zniknął równie szybko jak się pojawił.
- Wypuścili mnie. Twój ojciec rozmawiał z moim, a potem jeszcze z policją. Przepraszam, że nie byłem przy tobie - stęknął ze łzami w oczach. - Powinienem być, a nie byłem. Jestem kompletnym kretynem...
Znów mnie pocałował, tym razem mocniej. Kiedy go od siebie odsunąłem, byłem cały zarumieniony.
- Cieszę się... że tu jesteś - wyznałem cichym szeptem.
Zamrugał, jakby chciał się pozbyć nieistniejących już łez. Pogłaskał mnie po głowie.
- Twój ojciec... powiedział mi, co ci jest. Powiedział, że... że ty... - przerwał, całkowicie niezdolny do dokończenia zdania. - Przepraszam.
- Ale to nie twoja wina - zapewniłem. - Tu tylko i wyłącznie zawinił D-David.
- Tylko gdybym był przy tobie... gdybym nie wymyślił tego, byś zerwał z nim na oczach ludzi... - załkał głucho. - To wszystko moja wina!
Klęcząc obok mojego łóżka, schował twarz w dłoniach. Jego ramiona lekko drżały od powstrzymywanego płaczu. Więzienie chyba mu nie posłużyło, bo był załamany. Dosłownie. Widziałem to w jego oczach i wyrazie twarzy. To mnie lekko... zaskoczyło.
- Uber, wszystko dobrze. Nic mi nie jest...
- Nic ci nie jest?! - wybuchł tak gwałtownie, że aż podskoczyłem i popatrzyłem na niego szczerze przerażony. - Możesz umrzeć, Matt, a ty mówisz, że nic ci nie jest?!
Serce waliło mi jak oszalałe, gdy tak gapiłem się w jego oczy. Przypomniał mi się David, na co od razu zacząłem drżeć, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Matt, nie możesz mówić, że nic ci nie jest, skoro tak naprawdę jest! - wykrzyknął. - Ty...
- Proszę o ciszę! - wysyczała pielęgniarka, która nagle wpadła do mojej sali. - Bez krzyków, chłopcze, bo cię wyproszę. Siłą, jeśli będzie trzeba.
A potem odwróciła się i łypiąc na nas groźnie odeszła, nie zamykając za sobą drzwi, więc widziałem lekki ruch na korytarzu.
Uber popatrzył na mnie z powrotem.
- Nie możesz, Matt... Nie możesz umrzeć - wypalił nagle. - Nie wiem co ja bez ciebie zrobię. Po prostu nie wiem. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Kocham cię. Doskonale o tym wiesz...
Pokiwałem lekko głową, niezdolny do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Gardło miałem zbyt ściśnięte.
Uber złapał moją zdrową rękę i splótł nasze palce. Potem ucałował wierzch mojej dłoni i zamknął oczy.
- Kocham cię, więc mnie nie zostawiaj. Nawet nie próbuj.
Miałem się ochotę popłakać. Czemu zdałem sobie sprawę z moich i jego uczuć tak dobrze dopiero teraz w obliczu śmierci? Dlaczego akurat wtedy, gdy prawdopodobnie umrę?
"Ponieważ jesteś żałosny", szepnął mi w umyśle głos Davida.
Nie. Nie teraz. Odejdź, ty cholerne urojenie. Nie chcę cię słuchać.
"Jesteś naiwny. Zrobisz wszystko ci ci każę"
Zacisnąłem oczy i zęby.
- Matt, coś się stało? - spytał zaniepokojony Uber, dotykając mojego policzka.
Pokręciłem wolno głową.
Urojenia. To tylko urojenia. Jego tutaj nie ma. I nie będzie. To tylko wytwór mojej chorej wyobraźni. Nic po za tym, naprawdę.
- Wezwać lekarza? - wyszeptał przestraszony Uber, ciągle trzymając moją rękę w kurczowym uścisku.
- Nie - odparłem słabo. - Nie musisz. Zaraz mi przejdzie.
Spokojnie klęczał koło łóżka i czekał. Minęło. Po dziesięciu minutach. Przez cały ten czas cichy głos Davida w mojej głowie podszeptywał mi okropne słowa. Kim jestem dla niego i dla całego świata. Jaki jestem żałosny. Głupi.
Gdy zniknął, popatrzyłem na Ubera, który przyglądał mi się z niepokojem.
- To... przez to coś w mojej głowię - powiedziałem przepraszająco.
- Urojenia? - zagadnął cicho. - Twój ojciec mi mówił.
Pokiwałem głową.
- A jakie one są? - spytał, nie mogą się powstrzymać, chociaż widziałem w jego oczach, że żałował, że zapytał.
- Słyszę Davida. Jego głos i słowa.
Jęknął i przymknął oczy.
- To moja wina - powtórzył po raz kolejny.
- Nie, nie, Uber. To nie twoja win...
Jednak nie dane było mi się znowu z nim sprzeczać, bo do sali ktoś wszedł. Ktoś, kto nie był tu najmilej teraz widziany. Nie w tej sytuacji.
- Och... Szlag - szepnął intruz.
Uber gapił się na niego oniemiały. W końcu puścił moją dłoń i wyszeptał:
- Hinta?

wtorek, 1 października 2013

Gome

Przykro mi, rozdziałku nie ma. Brak weny. Gome. Ale za to chciałabym was zaprosić na mój nowy blog z opowiadaniem. Z miłością jak na wojnie . Obiecuję, że do końca tygodnia napiszę nowy rozdział Idioty.